24 kwietnia 2015

Rozdział 2

Specjalna dedykacja dla Croudlus Tofi. Jesteś niezastąpiona <3 Dzięki tobie mam motywacje do pisania! Parę zdań a dały mi one niesamowitego kopa ;)



Całe rozpoczęcie roku zajęło około 2 godziny. Szczerze? Nie wiem jakim cudem ja tam wytrzymałam. Dyrektorka wygłaszała przemówienie przez jakieś 35 minut, ciągle paplając o tym samym czyli: zdobywajcie dobre oceny, bierzecie udział w konkursach, nie możecie przegapić żadnych zawodów, bierzcie udział w zajęciach pozalekcyjnych itp. Oczywiście nie obyło się bez głośnych wiwatów i klasków, które były szczere i niewymuszane przez wgapiających się w nas nauczycieli. Następnie nauczycielki zaczęły wołać do siebie uczniów. Okazało się, że ja i Isabella będziemy razem w klasie. To chyba jedna z najlepszych rzeczy jakie usłyszałam, odkąd tu przyjechałam. Gdy nasza wychowawczyni zaprowadziła nas do klasy zaczęła wykład na temat dobrego zachowania i udzieliła informacji na temat zajęć dodatkowych. Na koniec zapisała na tablicy plan zajęć na najbliższy tydzień, aż do piątku i kazała nam go przepisać. Potem mogliśmy sobie iść każdy w swoją stronę lub zapisać się na zajęcia dodatkowe u nauczycieli. Szczerze mówiąc nic mnie nie zainteresowało, więc poszłam za tłumem w stronę wyjścia. Zatrzymałam się dopiero koło ławki stojącej niedaleko parkingu. Nie wiedząc co ze sobą zrobić usiadłam na niej. No to mamy problem. Nie miałam zamiaru dzwonić do rodziców, bo i tak mają mnóstwo pracy i nie chciałam im zawracać głowy. Poza nimi jedynymi osobami jakie ,,znałam'' byli Isabella i Ashton. Tyle, że Nisis nie wracała do domu sama, tylko jechała do jakiegoś sklepu, a Ashtona raczej nie poproszę żeby mnie podwiózł, bo wbrew pozorom nie jestem zdesperowaną nastolatką poszukujących pomocy u każdego. Nie żebym coś do niego miała, ale w tej sytuacji, nie wiem czy można w ogóle nazwać naszą relację ,,znamy się'', bo zamieniliśmy ze sobą raptem ile? 4-5 zdań? Według mnie to za mało, żeby prosić kogoś o podwiezienie do domu. Wiem, że pewnie przesadzam, ale co mi tam. Z nudów zaczęłam przeglądać plan zajęć. Nudy, nudy, nudy i jeszcze raz nudy. Mimo, iż lubię się uczyć ( tak, da się! ) to lekcje od wtorku do piątku w godzinach 8:00 do 15;25 mi się nie uśmiechały. A nie! Przepraszam! W środę, czyli pojutrze, mam lekcje od 8:55 do 15:25. Dobra, zwracam honor.
- Hej co ty tu robisz? - gwałtownie się odwróciłam słysząc dziwnie znajomy mi głos. Zgadnijcie kogo zobaczyłam. Oczywiście Ashtona! Faceta, którego szukałam wzrokiem przez cały początek roku szkolnego. Cóż za zbieg okoliczności, nieprawdaż? Zastanawia mnie to, jakim cudem ten koleś pojawia się zawsze kiedy go potrzebuję. No dobra, może nie ,,zawsze'' bo to dopiero drugi raz, ale do zakończenia roku jeszcze daleko. Przerywając moje rozmyślania postanowiłam mu odpowiedzieć.
- Siedzie na ławce? - zabrzmiało to bardziej jakbym się go o to pytała, a on jak widać to zauważył.
- Pytasz się mnie o to, czy stwierdzasz - zapytał z tym swoim uśmieszkiem. No dobra. Gdyby nie to, że miał racje pewnie bym się na niego wkurzyła.
- Oznajmiam wszem i wobec. A ty co tutaj robisz? - niech nie będzie takim cwaniakiem. Ja też mam swoje asy w rękawie i coś mi mówi, że zaraz ich użyje.
- Oznajmiam wszem i wobec, że stoję koło pięknej niewiasty - powiedział, po części mnie cytując. A więc teraz bawimy się w Szekspira, tak? Niech ci będzie.
- Ach więc niech wielmożny pan będzie łaskaw wyjaśnić piękniej niewiaście, czemu zakłóca jej spokój - Ha! Teraz to mu szczena opadła. Jednak przydało się czytanie poezji w 6 klasie podstawówki. Widząc jego zdezorientowaną minę, prawie udusiłam się ze śmiechu. Chyba skończyły mu się teksty szekspirowskie.
- Wielmożny pan chciał sprawdzić, czy pięknej białogłowej nic się nie jest i czy nie napadnie jej Robin Hood - odpowiedział z cwaniackim uśmieszkiem. Kurde! Dobry jest, trzeba mu to przyznać. Już pomińmy fakt, iż takie teksty można często i gęsto poznajdywać w necie. Nie chcąc dać mu satysfakcji wypaliłam tekst na który po prostu nie miał prawa odpowiedzieć.
- Och Pietrucho nie masz o co się martwić. Możesz być pewny, że ta niewiasta czuje się wspaniale, a z Robin Hoodem idzie dzisiaj na kolacje - odpowiedziałam, a widząc jego minę po prostu musiałam się roześmiać. Po chwili ona zaczął się śmiać razem ze mną.
- Trzeba ci przyznać, że niezła jesteś w te klocki - powiedział Ashton, gdy się trochę opanowaliśmy.
- No a co myślałeś? To, że potrafię zgubić się w szkole wcale nie oznacza, że jestem dziewczyną, która nie czyta książek! - powiedziałam. On w odpowiedzi prychnął.
- Oczywiście, że nie! Jesteś po prostu dziewczyną, która jest mną zauroczona i szuka mnie po całej sali W-F'owej - powiedział, a spojrzałam na niego zszokowana. Skąd on to wiedział?! Chłopak widząc moją minę parsknął śmiechem.
- Siedziałem kawałek za tobą, a z racji, że znasz tylko mnie i nauczycielki to raczej nie trudno się domyślić, kto jest ciekawszym obiektem do oglądania - powiedział, a ja przewróciłam oczami. No tak, facet zawsze pozostanie facetem. Postanowiłam dopiec mu, jednocześnie odpowiadając na jego wypowiedź.
- Oczywiście, że masz racje - powiedziałam ze ,,słodkim'' uśmiechem i widząc jego zdziwiona minę kontynuowałam - przecież to jasne, że nasze nauczycielki są takie przepiękne i mają figury jak modelki! A do tego należy dodać fakt, iż niektórzy nauczyciele chyba pakują na siłowni - widząc jego skonsternowaną minę parsknęłam śmiechem. Znowu. On tylko westchnął.
- Dobra. Nie poddasz się. Okey, rozumiem. Powiesz mi teraz dlaczego tu siedzisz i się nudzisz zamiast wrócić do domu? - zapytał już na poważnie, a ja zaczęłam bić się z myślami. Powiedzieć mu czy nie powiedzieć? Przypomniała mi się jedna scena ze Shreka, gdy Fiona zastanawiała się czy powiedzieć Shrek;owi prawdę. No cóż. Skoro ona zdecydowała się mu powiedzieć, to ja też będę odważna.
- Niedawno się tu przeprowadziłam, w sensie do Sydney i nie znam okolicy - powiedziałam, a on spojrzał na mnie z nie zrozumieniem wypisanym na twarzy.
- Więc jak trafiłaś do szkoły? - zapytał, a ja westchnęłam.
- Przywiozła mnie mama, bo dzisiaj udało jej się pojechać na późniejszą godzinę - Kurde! Jak tak dalej pójdzie to opowiem mu całą historie mojego życia!
- Czyli w skrócie: twoja mama cię przywiozła, a nie może cię odwieźć, bo jest w pracy. Ty z kolei nie znasz okolicy, bo jesteś tu od niedawna. A w takim razie, ja Ashton Irwin czuje się zobowiązany pomóc nowej koleżance dostać do domu - powiedział jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie, a strzeliłam face palma w myślach.
- Ashton, posłucham. Nie żeby coś, ale ja cię praktycznie nie znam. Skąd mogę wiedzieć czy nie jesteś nie wiem, na przykład jakimś psychopatą szukającym nowej ofiary? - zapytałam. Byłam pewna, że go tym obrażę, dlatego zaraz po tym jak te słowa wyleciały z moich ust, zakryłam jego ręką. On jednak wręcz przeciwnie. Uśmiechnął się i wyciągnął tefelon, po czym zaczął w nim grzebać.
- Em, czy mogę wiedzieć co ty robisz? - zapytałam widząc jak naciska zieloną słuchawkę i do kogoś dzwoni.
- Poczekaj chwilę - to jedyne co powiedział zanim przełączył telefon na głośnik. Po trzech sygnałach odezwał się głos jakiegoś chłopaka.
- Hej Ash. Coś się stało? - zapytał, a ja musiałam przyznać, że ten chłopak miał bardzo przyjemny głos. W sensie bardzo miło się go słuchało. Irwin ( bo z jego wcześniejszej wypowiedzi wywnioskowałam, że tak ma na nazwisko) pochylił się lekko nad telefonem i zapytał:
- Stary, ile lat my się już namy?
- Em, nie wiem. Na pewno trochę już tego będzie, a co?
- Czy według ciebie jestem psychopatą szukającym potencjalnej ofiary w postaci dziewczyny z naszej szkoły? - zapytał, a ja zrobiłam wielkie oczy. Co ten pajac wyprawia?!
- Nie? - co prawda bardziej brzmiało to jak pytanie, ale Ashtonowi najwyraźniej to wystarczyło.
- Dzięki Luke. Może kiedyś wyjaśnię ci o co chodzi, ale teraz muszę kończyć, pa - i się rozłączył, a ja stałam zszokowana przed nim i usiłowałam przemyśleć wszystko na spokojnie. Jednak zanim zdążyłam to zrobić chłopak się odezwał:
- Czy to ci wystarczy, czy mam ci podać numer PESEL, metryczkę urodzenia, czy co tam jeszcze by sobie panienka życzyła - nie byłam pewna,czy było to stwierdzenie , czy raczej pytanie. On jednak nic sobie z tego, że mu nie odpowiedziałam, tylko złapał mnie za nadgarstek i zaprowadził w kierunku samochodu, który jak mniemam, był jego. Jak dżentelmen otworzył mi drzwi, a ja po chwili wahania wsiadłam do pojazdu. Zapytał się gdzie mieszkał, a ja podałam mu ulicę i zapięłam pasy. Gdy włączył silnik, w radiu leciała akurat piosenka Imagine Dragons - Radioactive. Bardzo lubiłam tą piosenkę i jak się potem okazało Ashton też, bo po chwili w samochodzie było słychać głównie nasze głosy, próbujące naśladować głos Dana Reynolds'a. Wokalisty, tego właśnie zespołu. Mi szło to raczej marnie, ale musiałam przyznać, że Irwinowi śpiewanie szło świetnie. Chyba w życiu nie poznałam chłopaka, który by tak śpiewał. Gdy piosenka się skończyła, zaczęłam bić mu brawa, a on się roześmiał. Reszta drogi do mojego domu minęła nam w takiej właśnie atmosferze co mnie bardzo ucieszyło. Gdy dojechaliśmy pod mój dom podziękowałam Ashtonowi i ruszyłam w stronę drzwi. Okazało się, że Irwin i tak  musiał musiał jechać dalej, więc moje wyrzuty sumienia, że musiał mnie podwozić nie były, aż tak wielkie. Gdy przekroczyłam próg mieszkania, od razu skierowałam się do mojego pokoju. Pierwszą rzeczą jaką zrobiłam, było podejście do szafy i wybranie ubrań na zmianę. Następnie poszłam do łazienki, gdzie myłam makijaż i się przebrałam.  Ostatnią rzeczą, jaką zrobiłam, było związanie włosów w wysokiego kitka. Gdy już to uczyniłam wyszłam z pomieszczenia. Schowałam, przed chwilą zdjęte rzeczy do szafy, a następnie skierowałam się do kuchni w celu zrobienia sobie czegoś do jedzenia. Jednak w połowie drogi zrezygnowałam z tego pomysłu na rzecz oglądania telewizji. Włączyłam pierwszy lepszy program muzyczny. Leciała akurat jedna z moich ulubionych piosenek Ellie Goulding - Love Me Like You Do. Po chwili do głowy wpadł mi pewien pomysł. Po takim poranku pełnym wrażeń należałoby się odprężyć. Z tą myślą pobiegłam do mojego pokoju po komputer i kabel. Pomońmy fakt, że zanim dokopałam się do tego ( głupiego ) kabla, zdążyłam przynieść do salonu trzy inne. W każdym razie, w końcu udało mi się podłączyć komputer pod telewizor. Szybko znalazłam moją Playlistę z piosenkami do tańca. Dzisiaj miałam ochotę na Dj got us falling in love - Ushera i Pitbulla. Włączyłam piosenkę i zaczęłam tańczyć. To był taki mój mały sekrecik. Uwielbiałam tańczyć od kiedy tylko pamiętam. Jednak wiedziały o tym tylko moje 3 koleżanki z podstawówki. Moi rodzice o tym nie wiedzą. Co prawda, pytałam się czasami mamy czy pojedzie ze mną na jakieś zawody, ale ona nie widziała w tym sensu, dlatego przestałam ją do tego nakłaniać. No bo, po co? Moja matka potrafi być bardziej upierdliwa i uparta od samego Lucyfera, więc wolałam odpuścić. W każdym razie, według moich koleżanek byłam niezła i to mi wystarczy. Dlaczego byłam, a nie jestem? Od końca 6 klasy nikt oprócz mnie nie widział jak tańczę. Po prostu się wstydziłam. Wbrew pozorom nie jestem superpewną siebie dziewczyną, ale dzięki tańcu czuje, że jestem kimś więcej niż nastolatką z kompleksami. Dzięki niemu mogę być kim chce, i za to go kocham. 
Tańczyłam około 2 godziny. Po tym czasie odpięłam komputer od telewizora i odłożyłam je na miejsca w moim pokoju. Następnie skierowałam się do łazienki, gdzie wzięłam prysznic. Gdy woda obmywała moje ciało zastanawiałam się nad wydarzeniami z dzisiejszego dnia. Poznałam super przystojnego faceta o nieziemskim głosie i strasznie pozytywną dziewczynę, która uwielbia rozmawiać o wszystkim i o niczym. O tak, ten zdecydowanie można zaliczyć do udanych.Z tą myślą wyszłam spod prysznica, szybko się wytarłam i ubrałam w zwykłe luźne dresy i czarną bokserkę. Do powrotu rodziców ( czyt. do godz. 19:00 ) siedziałam na internecie, przeczytałam 190 stron książki, siedziałam na internecie, zjadłam coś, siedziałam na internecie, oglądałam telewizję siedziałam na internecie. Plus przerwy na toaletę i jedzenie. Szczerze mówiąc nie rozumiem o co chodzi moim rodzicom, z tym że za dużo czasu spędzam na komputerze. W każdym razie, gdy moi rodzice wrócili do domu, zjedliśmy kolacje, oni opowiedzieli mi trochę o pracy, ja mniej więcej streściłam rozpoczęcie ( oczywiście pomijając Ashtona, bo matka by mnie chyba zabiła gdybym jej powiedziała, że wsiadłam do samochodu z chłopakiem, którego ona nie zna ), a na koniec każdy poszedł w swoją stronę. W moim przypadku, po wyjściu z kuchni przyszedł kierunek łazienka w której umyłam zęby i twarz, wzięłam prysznic i przebrałam się w piżamę. Gdy wróciłam do pokoju walnęłam się na łóżku i ustawiając wcześniej budzik na 6:00 oddałam się w objęcia Morfeusza.


Łał! Napisałam dwa dosyć długie rozdziały w 12 godzin. Mój nowy rekord. Notkę skończyłam pisać o równo 0:47 na komórce, bo dzięki Croudlus Tofi moja wena dostała kopa, więc ten post ogólnie powinien się pojawić około 1:00 ale:
Po pierwsze: chciałam go najpierw sprawdzić na komputerze, bo pisanie na komórce rozdziału okazuje problemem jedynie wtedy, kiedy chce się poprawiać błędy ortograficzne,
Po drugie: musiałam zlinkować parę rzeczy, a na telefonie się nie da.

 Szczerze? Próbowałam z różnymi tematami, a dopiero z Dance is all my life czerpię frajdę. Plus fakt, że to pierwszy pisany przezemnie blog, który obiecuje sobie prowadzić do końca i wróżę mu jakąkolwiek przyszłość.
I cóż tu jeszcze powiedzieć? 
Zapraszam do komentarzy. Na wszystkie chętnię odpowiem ;)
PS. Czy tylko mnie nazwisko Caluma kojarzy się z Robin Hoodem?

23 kwietnia 2015

Rozdział 1


1 września 2015 rok, Sydney w Australii


*Lilianna*

Poniedziałek 1 września jest zdecydowanie najulubieńszym dniem wszystkich uczniów. Czujecie ten sarkazm? Zgaduje, że tak. Naprawdę wątpię, żeby ktokolwiek lubił rozpoczęcia roku. A już na pewno nie ja. Jest godzina 6:30, a ja zamiast wylegiwać się w łóżku, tak jak przez 61 dni wakacji, stoję przed szafą szukając mojej białej bluzki i czarnej spódnicy. Gdy już je znalazłam poszłam do łazienki. Uwielbiałam to, że mój pokój był połączony z łazienką. W takiej sytuacji nie przeszkadzało mi nawet to, że nie jest ona za duża. I tak ją uwielbiałam, a zwłaszcza fioletowy, puchaty dywan.  Wzięłam szybki prysznic, po czym umyłam zęby i  ubrałam moją ulubioną perłowo-białą bluzkę i spódnicę ze sztucznej skóry. Do tego zrobiłam niezbyt mocny makijaż. Włosy zostawiłam rozpuszczone,tak jak lubię.  Spojrzałam w lustro i uśmiechnęłam się mogąc z czystym sumieniem powiedzieć, że wyglądam nawet znośnie. Z łazienki wróciłam do mojego pokoju i siadając na łóżku sięgnęłam po telefon. Szybko sprawdziłam twittera po czym wzięłam w rękę torebkę i włożyłam do niej notes, komórkę, słuchawki i 3 długopisy. Tak wyposażona zeszłam schodami na dół i udałam się do kuchni. Gdy do niej weszłam zobaczyłam moją mamę co mnie bardzo zdziwiło. Zerknęłam jeszcze na zegar, aby się upewnić. Była dokładnie 7:00. Zazwyczaj o tej godzinie była już w pracy, albo w drodze do niej. 
- Cześć mamo. Coś się stało? - podeszłam do niej i pocałowałam ją w policzek na powitanie, a ona spojrzała na mnie zdziwiona.
- Nic się nie stało, dlaczego pytasz?
- Po prostu zazwyczaj o tej godzinie zazwyczaj nie ma cię już w domu - powiedziałam i podeszłam do lodówki, aby po chwili wyjąć z niej jogurt, który miałam zamiar zjeść na śniadanie. Gdy wyjmowałam łyżeczkę z szuflady usłyszałam jak odpowiada:
- Dzisiaj zaczynam później, ponieważ wczoraj udało mi się uzupełnić większą ilość papieru, a poza tym dzisiaj jest rozpoczęcie roku i pomyślałam, że mogłabym cię podwieźć - powiedziała i uśmiechnęła się do mnie. Odwzajemniłam ten gest i jadłam dalej jogurt. Gdy prawie skończyłam zauważyłam, że zerka na mnie ''dyskretnym'' wzrokiem.
- Co się stało? Jestem brudna? - zapytałam i zerknęłam na swoje ubranie. W odpowiedzi usłyszałam jej śmiech.
- Nie, nie jesteś brudna. Po prostu wyglądasz ślicznie i tyle. Szczerze mówiąc zaczynam się zastanawiać, czy nie powinnam iść tam z tobą, bo na taką dziewczynę niejeden chłopak będzie chciał zawiesić oko - tym razem to ja się zaśmiałam. Temat chłopaków był w naszym domu jednym z częściej poruszanych. Jednak nie były to rozmowy na zasadzie: mama coś mówi żeby mnie zawstydzić, a ja robię się czerwona na twarzy. Były raczej to raczej konwersacje najczęściej polegające na mówieniu sobie rzeczy w stylu: 
- widziałaś jak ten facet ze sklepu się na ciebie gapił? Chyba wpadłaś mu w oko.
- Serio? No to jest nas dwie bo ten kasjer wyglądał jakby chciał cie zaraz zaprosić na randkę.

Albo:

- Łał! w tej sukience wyglądasz bosko! To kiedy zamierzasz iść na randkę z Pattinsonem, mamo?- No nie wiem. Co powiesz na sobotę?

Co do Pattinsona to moja mama go uwielbia, a ja szczerze mówiąc nie podzielam jej zdania, ale cóż. Gusta są różne. Ale wracając do tematu. Jeżeli chodzi o rozmowy związane z chłopakami to raczej mamie trudno mnie skrępować. I na odwrót. 
Resztę śniadania gadałyśmy o szkole i rzeczach z nią związaną. Równo o 7:25 ruszyłyśmy do drzwi. Nie miałam zamiaru zakładać kurtki, ponieważ dzisiaj jest strasznie ciepło. Razem wsiadłyśmy do samochodu i ruszyłyśmy w kierunku mojego nowego liceum. Szczerze mówiąc do Sydney przeprowadziliśmy się 3 tygodnie temu. Pomysłodawcą zmiany otoczenia był mój tata, a raczej jego szef. Postanowił dać mojemu ojcu awans pod warunkiem, że będzie pracował w Sydney. Normalnie to rodzice mieliby większe opory, ale ''szczęśliwym'' trafem moja mama także dostała propozycję oferty pracy w tym właśnie mieście. Gdzie mieszkaliśmy wcześniej? W Polsce. Spędziłam tam 14 lat mojego życia. Obecnie mam 17. Pewnie się teraz zapytacie, dlaczego spędziłaś tylko 14 lat w Polsce, skoro przeprowadziłaś się do Sydney niecały miesiąc temu? Odpowiedź jest prosta. Podróże. Tyle czasu spędziłam poza rodzinnym krajem, że w wieku 17 lat mogę powiedzieć, że z moim krajem łączy mnie 14 lat. A to wszystko przez dłuższe wyjazdy w delegacje moich rodziców, których musiałam być członkiem. W każdym razie nie znam Sydney na tyle dobrze, żeby samej trafić do szkoły, dlatego cieszę się, że moja mama zaoferowała się, że mnie podwiezie. Podczas drogi do liceum starałam się zapamiętać jak mniej więcej ona wygląda, ale po około 3 minutach zrezygnowałam z tego pomysłu, ponieważ wydał mi się on bezsensowny. Zamiast tego skupiłam się na piosence lecącej w radiu. I tak właśnie minęłam mi cała jazda samochodem. Mama była skupiona na drodze, a ja skupiałam się na muzyce płynącej z głośników. Zanim się spostrzegłam moja rodzicielka zaparkowała pod budynkiem, który od teraz miał być moim liceum. Szczerze mówiąc, gdy patrzyłam na jego rozmiary, byłam pewna, że przy pierwszej lepszej okazji się zgubię, ale co mi tam. Odpięłam pasy i odwróciłam się do mamy.
- Tutaj nasze drogi się rozchodzą - uśmiechnęłam się i pocałowałam ją w policzek - życz mi powodzenia - poprosiłam i wysiadłam z samochodu. Gdy zamknęłam drzwi mama otworzyła okno z mojej strony.
- Powodzenia, to ja ci muszę życzyć z chłopakami z tej szkoły. Słyszałam, że niezłe z nich ziółka - powiedziała i puściła mi oczko na co ja się zaśmiałam.
- A jak ja w ogóle mam wrócić do domu? Ktoś po mnie przyjedzie? - zapytałam.
 - Do domu niestety będziesz musiała wrócić sama - odparła, po czym widząc moją przerażoną minę szybko dodała - jestem pewna, że sobie poradzisz, a w razie czego zadzwoń do mnie lub do taty. Co prawda nie będziemy mogli po ciebie przyjechać, ani nic z tych rzeczy, ale postaramy się coś zała.. - jej monolog przerwał jej dzwoniący telefon. Po jej minie od razu się zorientowałam, że to ktoś z pracy. Posłała mi przepraszające spojrzenie i wyjechała z parkingu. No cóż. teraz jesteś skazana na siebie Whiskins, pomyślałam i ruszyłam w kierunku budynku. Przed rozpoczęciem miałam zgłosić się do gabinetu dyrektora. Pani Morino, bo chyba tak miała na nazwisko, miała zaprowadzić wszystkich nowych na salę gimnastyczną, gdzie najpierw wygłosi przemówienie, a następnie nas przedstawi. Wydawało mi się to dziwne, ale jak to dyrektorka ujęła przez telefon, ,,Dzięki temu uczniowie wiedzą komu w razie czego trzeba by pomóc''. Może i to dobry pomysł, ale jedyne  jest mi teraz potrzebne, to pomoc w znalezieniu gabinetu dyrektorki. Jak na zawołanie wpadłam na kogoś i gdyby nie refleks tej osoby pewnie teraz leżałabym rozpłaszczona na posadzce. Jednak tajemniczy ''ktoś'' mnie złapał i pomógł złapać równowagę. Nieśmiało podniosłam głowę do góry i zobaczyłam wysokiego chłopaka, z burzą loków na głowie. No dobra. Może nie było ich, aż tyle żeby nazwać je burzą, ale na pewno daleko mu było do łysiny. Jego oczy były koloru ciepłego brązu. Do tego zestawu należało dodać pełne wargi i świetną budowę ciała. Bo tego, że nie miał mięśni akurat nie można mu było zarzucić. Brawo Lilianno! Właśnie wpadłaś na jakiegoś przystojniaka i wpatrujesz się w niego jak w obrazek. Po prostu należy ci się 1000 pkt IQ! W odpowiedzi do moich myśli chrząknęłam.
- Przepraszam, nie zauważyłam cię szukałam gabinetu dyrektora i tak, tak wyszło przepraszam - zaczęłam się plątać w słowach, na co on się uśmiechnął. Chwila moment. Czy on się ze mnie śmieje?! 
- Nic się nie stało. Też powinienem bardziej uważać. Tak w ogóle to nazywam się Ashton - powiedział i podał mi dłoń. Kurde! On nawet głos ma przystojny! O matko, jęknęłam w myślach. Serio?! W duchu biłam brawa swoim myślą.
- Jestem Lilianna. Miło mi cię poznać -  przedstawiłam się i ścisnęłam jego dłoń. On w odpowiedzi jeszcze szerzej się uśmiechnął.
- Chwila. Mówiłaś, że szukasz gabinetu dyrektorki, prawda? - zapytał, a ja skinęłam głową - mogę ci pomóc - zaproponował, a ja ucieszyłam się jak dziecko. Nie dość, że ktoś zaproponował mi pomoc, to jeszcze był to bardzo przystojny chłopak. To twój szczęśliwy dzień, Lilianno! Zgodziłam się i ruszyliśmy we wskazanym przez niego kierunku. Droga szczerze mówiąc zajęła nam góra 2 minuty, więc niestety nie mieliśmy zbytnio czasu, żeby porozmawiać, ale i tak było miło. Whiskins! Gadasz tak, jakbyś była z nim na randce, zbeształam się w myślach. Gdy byliśmy na miejscu podziękowałam mu, a on w odpowiedzi się uśmiechnął i poszedł na salę gimnastyczną. Ja natomiast stałam przed drzwiami przez dobre kilka sekund zanim je otworzyłam. Pierwsze co zobaczyłam po wejściu do gabinetu to duże biurko i siedzącą za nim kobietę około 40 roku życia. Po jej nienagannym wyglądzie wnioskowałam, że to dyrektora. Oprócz niej zauważyłam, że w pokoju znajduje się jeszcze jedna dziewczyna. Była ona szczupła i mniej więcej mojego wzrostu, a na jej głowie było pełno złotych loków. Oczy miała koloru granatowego, a na jej twarzy widniał uśmiech, dzięki czemu mogłam zobaczyć jej perliście białe zęby. Ta to musi mieć powodzenie u chłopaków, pomyślałam. Blondynka chyba zauważyła, że jej się przyglądam i podeszła do mnie.
- Nazywam się Isabella Nisis - powiedziała i podała mi rękę. Ja w odpowiedzi się uśmiechnęłam i uścisnęłam podana dłoń.
- Też jesteś nowa? - zapytała, a ja w duchu  odetchnęłam z ulgą. Nie będę jedyną nową dziewczyną!
- Tak, ale chyba nie będzie tak źle - powiedziałam, a ona się zaśmiała. O co jej chodzi?
- No jasne, że nie będzie tak źle! Poznamy mnóóóóóóóóówsto nowych ludzi - gdy przeciągała słowo ,,mnóstwo'' zabawnie przekręciła oczami. Chyba chciała tym gestem pokazać jak ,,mnóstwo'' osób poznamy. Nie wiedziałam co zrobić, więc tylko uśmiechnęłam się w odpowiedzi. Po tym jak to zrobiłam usłyszałam głos dyrektorki.
- No cóż. ,,Pierwsze koty za płoty'' jak to mówią. Skoro już się sobie przedstawiłyście, to chyba możemy iść na salę prawda? - powiedziała z uśmiechem i wstała z miejsca. My posłusznie wyszłyśmy za nią z gabinetu i ruszyłyśmy we wskazanym przez nią kierunku. Isabella przez cały czas się uśmiechała, a ja zazdrościłam jej tego, że się nie denerwuje. A przynajmniej tego nie okazuje. Zanim się zorientowałam weszłyśmy do sali gimnastycznej i usiadłyśmy na ławce niedaleko nauczycieli. Chyba była ona dla nowych uczniów, bo siedziałyśmy na niej same. Starałam się wypatrzeć w tłumie loczki w kolorze ciemnego blondu, ale moje starania poszły na marne, ponieważ na sali było ponad 100 osób. Ba! 100 osób to śmieszna liczba w porównaniu z tym ile ludzi znajdowało się w tym pomieszczeniu. W każdym razie nigdzie nie widziałam Ashtona. Jednak po chwili moje przemyślenia przerwała dyrektorka.
- Witam was w nowym roku szkolnym!


Cześć!

Witam was na nowym blogu o 5 Seconds Of Summer! Mam nadzieję, że rozdział 1 choć trochę się wam spodobał. Zapraszam do komentarzy :)